Angielski, niemiecki, hiszpański, francuski – do podjęcia nauki żadnego z tych języków nikogo nie trzeba namawiać. Wiadomo: znajomość któregoś z nich (a najlepiej wszystkich) wiąże się z dobrze płatną pracą i większym prestiżem, co sprawia, że zawsze będziesz mógł liczyć na pełny zachwyt rodziny i uznanie znajomych. Jeśli jednak zdobędziesz się na odwagę i w zdominowanym przez germańskie i romańskie języki świecie podejmiesz decyzję o rozpoczęciu nauki któregoś z mniej popularnych narzeczy, np. greckiego, musisz liczyć się z tym, że reakcja otoczenia będzie zgoła inna…
Grecki? A po co ci to?!
No właśnie. Możesz rozpływać się nad niezwykłym pięknem i melodyjnością wybranej przez siebie mowy. Możesz wychwalać pod niebiosa precyzyjny system gramatyczny i niesłychanie oryginalne idiomy. Co więcej, tonąc w morzu kontrargumentów, możesz nawet łapać się brzytwy, czyli próby znalezienia sensownego uzasadnienia w postaci rzadkiego atutu na rynku pracy. Wszystko na nic: to ci się nie przyda, i basta!
Każdy psycholog w takiej sytuacji doradziłby jedno: okaż zrozumienie i akceptację :)
A powiedz coś po…
Tego zdania obawia się chyba każdy, kto podjął wyzwanie uczenia się mało popularnego języka. Warto w takich momentach mieć pod ręką gotowe wyrażenie (podpowiadamy: niezbyt grzeczne pozwoli natychmiastowo rozładować napięcie, a rozmówca i tak się nie zorientuje J), aby nie zastanawiać się nad tym, co powinniśmy przetłumaczyć. Dobra wiadomość jest taka, że od czasu do czasu zdarza się, że rozmówca okazuje niekłamany zachwyt. Co więcej, możesz nawet usłyszeć coś na kształt komplementu (u mnie na przykład: „Wow, to brzmi jak język węży! Mówisz językiem węży!“).
Masz egzotycznego narzeczonego? Przyznaj się!
Komentarze tego typu kierowane są zapewne głównie do przedstawicielek płci pięknej, ale panowie pewnie mogą się spotkać z podobną reakcją. Nie wiem, jak dla Was, ale żaden, nawet najwspanialszy narzeczony nie byłby dla mnie wystarczającą motywacją, żeby nauczyć się więcej niż kilku obco brzmiących słówek. I nawet jeśli się mylę, jedno jest pewne: egzotyczni narzeczeni przychodzą i odchodzą, a miłość do języka zostaje. Mówię (piszę?) to z pełną odpowiedzialnością, absolutnie zakochana w greckiej mowie od niemal 10 lat.
Jeśli ktoś mimo wszystko odważy się na postawienie takiego pytania, pozostaje z zalotnym uśmiechem odpowiedzieć: „Żeby tylko jednego…“
To ten/ta, co mówi po…
Podejmując naukę egzotycznego języka, ryzykujesz, że w nowym miejscu pracy czy w nowym towarzystwie nikt nie będzie pamiętał, jak masz na imię, tylko że mówisz w jakimś dziwnym języku. Powaga.
Ma to swoje dobre strony: łatwiej znaleźć temat do rozmowy z nowo poznanymi ludźmi, a co najważniejsze – dzięki temu zostaniesz szybciej zapamiętany.
Dobra rada: jeśli wolałbyś pozostać anonimowy, bo lubisz się poobijać w godzinach pracy, lepiej nie wychodź z podziemia :)
Z natywnymi użytkownikami języka będzie prościej…
Nic bardziej mylnego. Natywny użytkownik języka też zrobi wielkie oczy i zada koronne pytanie: „Ale czemu?“. Następnie padną wszystkie z kolejnych haseł (no, może oprócz prośby o powiedzenie czegoś, bo przecież właśnie mówisz) uzupełnione o: „Masz tutaj jakąś rodzinę?“ Co więcej, znajomość niewłaściwego języka w niewłaściwym momencie może stać się przyczynkiem do aktów (słownej) napaści na tle rasowym (– Myślisz, że ona jest Greczynką? – No przecież po kolorze widać, że nie jest!). W takich sytuacjach uratować nas mogą tylko: spokój, spokój i jeszcze raz zrozumienie :)
Po przejściu przez native’a faz buntu i niedowierzania z dużym prawdopodobieństwem zostaniesz zaakceptowany i przyjęty do grona opatrzonego etykietką „swój“, a stanie się „swoim“ to przecież najwyższe z możliwych wyróżnień w kategorii „znajomość języka obcego“ i najwspanialsza nagroda dla każdego z nas.
Bywa, że nauka egzotycznych języków wiąże się z dzielnym znoszeniem drobnych docinków i udzielaniem odpowiedzi na miliony niekoniecznie inteligentnych pytań. Bywa nawet, że sami zadajemy sobie pytania o sensowność naszego wyboru. Jedno jest pewne: egzotyczne języki to przepustka do świata, którego nie doświadczy osoba ograniczająca się do znajomości języka angielskiego. Powiedzmy sobie szczerze: czy wszystkie nasze wysiłki nie są warte jej posiadania? :)
Moje sposoby na naukę języka:
- Słuchanie piosenek dziecięcych
Brzmi może nie do końca zachęcająco, ale jeśli uda Ci się znaleźć zagraniczny odpowiednik naszych Fasolek i wkręcić w słuchanie jego przebojów, wiele najbardziej podstawowych słówek zupełnie niepostrzeżenie dostanie się do Twojej głowy. - Czytanie komiksów
To właśnie ten moment, w którym wszyscy ci, którzy kiedykolwiek uczyli się greckiego, mogą poczuć się wygrani: komiksy genialnego twórcy Arkasa pomogły w nauce greckiego już kilku pokoleniom adeptów tego języka. Jeśli postanowiłeś się uczyć innej mało popularnej mowy, niestety będziesz musiał poszukać lokalnego odpowiednika we własnym zakresie (albo po prostu dobrego tłumaczenia komiksów Arkasa na ten język :)). - Karteczki
W czasach studenckich, kiedy zajmowałam się nauką języka z najwyższym zaangażowaniem, najłatwiej uczyło mi się słówek, kiedy zapisywałam je na karteczkach samoprzylepnych i przyklejałam nad biurkiem. Kilka minut w ciągu dnia spędzonych na ich powtarzaniu okazywało się najlepiej zainwestowanym w naukę języka czasem. - Oglądanie seriali
Poszerzanie słownictwa, podłapywanie wyrażeń, których nikt nie nauczy Cię w szkole lub na kursach. Wiadomo :) - Rozmawianie
Najbardziej oczywista, a jednocześnie czasem najtrudniejsza do zrealizowania metoda. Jeśli mimo usilnych starań nie udało Ci się upolować żadnego native’a w pobliżu miejsca zamieszkania, możesz zorientować się, czy w Twoim mieście nikt nie organizuje spotkań dla osób mówiących w danym języku. Jeśli nie, może sam mógłbyś zostać ich inicjatorem?
Zuzanna Wierus